W nocy bardzo mocno wiało i padał deszcz. Rano składałem namiot całkowicie przemoczony. W ciągu dnia wiatr był równie mocny, ale już nie padało. Namiot wysuszyłem podczas wędrówki, owijając się nim jak płaszczem. Spotkała mnie dzisiaj niebywała przyjemność. To chyba prezent od natury na zakończenie wyprawy. Pierwszy raz widziałem na wolności łosia, a właściwie nawet kilka sztuk. Oczywiście dość szybko uciekły. Zrobiłem im jedynie zdjęcie dokumentalne. Są na nim jak małe kropki, ale ja wiem, że to one. Ostatnim mostem na Wiśle przeszedłem na prawy brzeg. Prowadzone są tam prace budowlane pod trasę S-7. To jest jedyne miejsce, gdzie spotkałem na tej rzece jednostki pływające. Wspomagają budowę. Najlepsze w każdej wyprawie jest to, że musi się ona skończyć w odpowiednim momencie. I ta się tak skończy. Zaczęła mi już ciążyć, a nie przynosić radość. Wielu ludzi chciało się ze mną spotkać. Spotkania się przeciągały, a ja musiałem momentami biec, żeby to nadrobić. Fotografia została odstawiona na boczny tor. Dopiero wieczorem, kiedy odpocząłem, cieszyłem się, że poznałem tyle wspaniałych osób. Mimo, że odbyło się to kosztem kontaktu z przyrodą. Ostatnia noc będzie taka, jaką sobie wymarzyłem na początku mojej wędrówki wzdłuż królowej polskich rzek. O tym opowiem jutro. Pozostało mi tak mało kilometrów do końca, że szkoda pisać. Dzisiaj będzie już bez podawania cyfr.