Wczoraj celowo nie podałem kilometrów ile przebyłem. Po prostu dotarłem do końca, choć było już ciemno. Przeszedłem 30 km. Na ostatnich metrach towarzyszyła mi tylko rzeka. Namiot rozbiłem na wysokości miejsca, w którym Wisła wpada do Bałtyku. Chciałem, aby tak było od pierwszego dnia wyprawy. Rano odbyłem spotkanie z Marcinem Szuta ze Stowarzyszenia Przystań Mikoszewo Ujście Wisły. To on jest tym, który jako ostatni podał mi rękę i załatwił transport do domu. Piszę tą relację, wracając do domu, do najbliższych. Dziennikarzy trochę oszukałem, mówiąc im, że dzisiaj zrobiłem parę kilometrów, ale ja naprawdę szedłem tyle tylko, że mi się to śniło. W nocy raz się przebudziłem i wyszedłem usłyszeć Wisłę. Podążam za nią przez 53 dni, ona kończy to i ja kończę. Przed wyprawą rozmawiałem z moim wujem Karolem, który stwierdził, że przez te trzy poprzednie wyprawy nie miałem konkretnej zimy, ale w końcu taka przyjdzie i wtedy odechce mi się wędrówek… Ale mi się nie odechce…